Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cu — u niej lało się strumieniem... Głos podlatywał wysoko, próbując skrzydeł, potem opadał, zniżał się, schodził do jakichś mrocznych głębin, z których prędko wyrywał się znowu, wesoły i roztropny...
Zrywała kwiatki, lecz machinalnie, ani ich rozróżniając, ani wybierając — bo cała była w tym śpiewie... Stawała w miejscu i niepatrzącemi oczyma zwróciwszy się ku płowym chmurkom, im niby na uciechę się popisywała...
Może w istocie sądziła, że one ją słyszą? Któż wie, jakie myśli dziwaczne po takich roztarganych główkach przebiegać mogą?...
Śpiewała... zapomniawszy o wszystkiem w świecie, oprócz tego śpiewu swojego.
Nie mogła się tego pewnie domyślać ani przeczuwać, że oprócz kilku dziewcząt i parobczaków daleko w polu ją podsłuchujących, miała bliżej siebie, wśród drzew ukrytego... słuchacza...
Przytomność jego tem się tłómaczyć mogła, że po za dworkiem i po za brzeziną szła droga... gościniec odwiedzany dosyć; i właśnie na nim widać było zatrzymany powóz, z którego wysiadł tym głosem srebrnym wywołany mężczyzna...
Powóz zaprzężony był końmi pocztowemi — opylony i zbłocony długą widocznie podróżą. Ciekawy słuchacz, który wysiadł z niego, także wyglądał jakby znużony drogą...
Był to niemłody już mężczyzna, siwiejący, z twarzą typu południowego, oczyma czarnemi, brwiami gęstemi, wąsem ciemnym i bródką, którą cesarską we Francyi zowią, przystojny niegdyś, dziś wydawał się wyżyty, znużony bardzo... Oczy pięknie oprawne za-