Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczył, musiałby się był wstrzymać, aby obrazkiem tym oczy napaść i duszę.
Było w tym szale półdziecinnym, z jakim się rzucała po pas w trawę i kwiatki, coś tak naiwnego, wesołego, nieopatrznego... że starszy ktoś przewidujący życie, tem weselem zasępić się musiał. Powiększał wrażenie śpiew, który tej wyprawie na kwiaty towarzyszył. Dziewczę, śpiewało, prostą, chłopską, wiejską, od prządek wyuczoną piosnkę; lecz, — lecz z takim zapałem, uniesieniem, ogniem, a nadewszystko tak cudnie pięknym, jasnym, srebrnym głosem niezmiernej siły, w którym cała dusza drgała — że ludzie z dala, chwytający dźwięki jego — stawali zadumani.
Dziewczę było samo jedno — nie mogło dostrzedz nikogo, śpiewało z potrzeby śpiewu, dla siebie samej i zdało się lubować w głosie swoim, igrało z nim — dokazywało jak ptaszę.
Był też to głos ptaszęcy, nieuczony, samorodny, z którym dziewczę na świat przyszło, i którego w piersi zamkniętym utrzymać nie mogło... Można się było domyślać, że dla tego wyśpiewania się uciekło z pod dachu, od ludzi, i zbiegło aż tu za gaj, na łąkę, aby puścić cugle pieśni...
Pieśni?? — pieśń w istocie niewielkie miała dla niej znaczenie. Słowa jej służyły tylko jak skrzydła ptakowi, aby muzykę w powietrze uniosły... Niekiedy umierały one na jej ustach, i same dźwięki, jak długi sznur paciorek jasnych wysypywały się długiemi pasmy...
To — la... la-la... które czasem kunszt, naśladując naturę, dodaje jak złoty strzępek do strofy na koń-