Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Najprawdziwsza prawda, odparła panna Laura spokojnie: była u księżny Teofanii i śpiewała tam. Księżna ma być zachwycona.
Scarlatti pięści zacisnął.
— Jeżeli tak jest, ja jej więcej lekcyj dawać nie będę, niech szukają nauczyciela gdzie chcą. To są żarty ze mnie...
Pioruny rzucał oczyma Włoch, i z gniewem odwróciwszy się od Lacerti, wprost pobiegł do Volantego.
Wbiegł do niego, nie zdejmując kapelusza...
— Słuchaj, krzyknął zbliżając się: nie wiem czy za twoją wiedzą czy bez niej, ta głupia gęś chodziła ze śpiewem się popisywać do księżny. Co to ma znaczyć? Wie, że zakazałem jej śpiewać. Ona nie umie nic! Powiedzą, że ja ją tego beczenia uczyłem... Moja noga nie postanie tam więcej. Lekcyj dawać nie będę.
Francuz zwlekał z odpowiedzią, dając mu się wyburzyć: nareszcie począł cedzić powoli.
— Stało się to, co się niepowinno było stać, prawda... Wiesz, jakie mnie stosunki łączą z księżną, ja jej nic odmówić nie mogę... Sam na sam, we cztery oczy nalegała księżna... co było robić!
Scarlatti ani chciał słuchać.
— Lekcyj dawać nie będę! zawołał i natychmiast porwał się odchodzić.
Volanti go wpół pochwycił, wyrwał mu się rozwścieklony...
— Tam, gdzie mnie nie słuchają, jam niepotrzebny. Idź do dyabła...