Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Laura, która dobrze wiedziała o stosunkach Volantiego ze starą księżną, uśmiechnęła się złośliwie.
— Boję się, żeby to nie była nowa ofiara naszego kochanego impressaria, który im więcej sam starzeje, tem się bardziej za młodziuchnemi panienkami, zawsze pod pozorem teatru, ubiega... Musiał mu się buziaczek podobać... Ładna?
Zosiczowa nie podzielała zdania co do impresaria, ale zmilczała... Na zapytanie o Marynkę — odparła:
— Młoda, świeża, ale uderzającej piękności nie ma i mieć nie będzie podobno nigdy. Ani brzydka, ani ładna! za to dobre bardzo stworzenie, a matka kobieta serdeczna.
Lacerti zawsze ze współczuciem badała dalej.
— Ale na wsi wychowanie musiała mieć zaniedbane, to się biedactwo niełatwo potrafi przysposobić do teatru...
— O! główka otwarta bardzo, przerwała Zosiczowa; pracowita... uczy się dobrze...
Egzamin, starej pani trwał dosyć długo, lecz nie zaspokoił wcale Lacerti. Wszystko czego się dowiedziała, nie było jej na rękę, słabych stron jakoś odkryć nie mogła, a właśnie chodziło o nie.
Scarlatti, ile razy się spotykał z piękną Laurą, miał zwyczaj umyślnie na przekorę chwalić Marynkę i śmiać się w oczy zazdrośnicy... Nie wierzyła mu jednak... i pocieszała się tem, że kłamie, aby ją męczyć. Łamała sobie głowę jakimby sposobem podkraść się tam, podsłuchać, na oczy wreszcie widzieć mogła tą przyszłą rywalkę... Lecz pomysłu do wykonania tego śmiałego kroku brakło...