Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szpiegowania nie miała zręczności...
Znała Zasiczową, bo kilka razy śpiewała na wieczorach u księżny, a że wiedziała o jej częstych odwiedzinach u Dziwulskiej, manewrowała tak, aby ją w mieście pochwycić i coś z niej wyciągnąć.
Udało się to pannie Laurze tak jak wszystko prawie za o czem się gorąco ubiegała. Zosiczowa lubiła... przysmaki i słodycze; Lacerti wzięła ją z sobą do cukierni.
Tu przy doskonałej czekoladzie, nie zdradzając się, bardzo zręcznie naprowadziła rozmowę, na Scarlattiego.
— Nie uwierzysz kochana pani, co ja z tym człowiekiem nieznośnym ucierpiałam! To było prawdziwe piekło. Żal mi też każdej biednej istoty, która się w ręce jego dostanie... Coś mi mówiono — nie wiem, o jakiejś młodej ubogiej dziewczynie, którą miał na wsi gdzieś wyszukać Volanti, przywieźć tu i podobno rzucić na pastwę Scarllattemu. A! nieszczęśliwa! westchnęła, jakże nad jej losem boleję!
Zosiczowa, lubiąca mówić przerwała zaraz:
— Ja znam tę biedną ofiarę! To takie jeszcze dziecko... Ona i matka bardzo dobre istoty, ale proste... prostoduszne, łatwowierne... a wcale do miasta niestworzone.
Lacerti słuchała chciwie, udając wielkie współczucie.
— Tak! rzekła — a maż dziewczę talent?
— Ja się na tem tak dalece nie znam, mówiła Zosiczowa. Pracowita bardzo... Słyszę ją śpiewającą solfedżia, ale co ja wiem!