Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w swój głos... ale i osieł ryczy bardzo głośno, a uszy potrzeba zatykać...
Scarlatti nigdy nie przemawiał inaczej, wtedy gdy musiałby był chwalić, milczał i krzywił się, a często gdy nie mógł łajać, gniewał się i burcząc wybiegał.
Potrzeba było niesłychanej cierpliwości, aby z nim wytrwać.
Chociaż Volanti przyobiecywał zmianę w obejściu się, złagodnienie — wcale się na to nie zanosiło, Marynka tylko obyła się z grubiaństwem, które mniejsze już na niej czyniło wrażenie. Lecz nie mogła się przemódz do tego właśnie, czego wymagał po niej Scarlatti, do upadania na twarz przed mistrzem, do tego uwielbienia i czci, do której go inni uczniowie przyzwyczaili.
Zimna i dumna, była dla niego grzeczną, lecz bez upokorzenia i nadskakiwania. Dla niej Scarlatti nie był tem bóztwem, jakiem go czynili inni, ale prostym śmiertelnikiem. Czuł on to i najbardziej to go drażniło, lecz nie miał właściwie powodu do uskarżania się.
Im kapryśniejszym się okazywał, tem dziewczę stawało się dumniejszem...
Szły już tak lekcye od dwóch miesięcy prawie, a niespokojna Lacerti nie miała jeszcze zręczności zbliżyć się do Marynki, o której wieści nawet dostać nie mogła. Paliła się ciekawością.
Wiedziała, że matka z córką bywały w teatrze, lecz siadały tak, że mimo lornetek nawet dobrze się jej przypatrzyć nie mogła... Przy wyjściu nie udało się ich pochwycić. W domu nikogo pozyskać dla