Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwsza lekcya ze Scarlatti’m, była okropną, burzliwą, nieznośną... Powtarzał ciągle dziewczęciu, że nic nie umie...
Wszystkie wysiłki i poprawki śmiech tylko obudzały. Potrzeba było całej siły nad sobą uczennicy, ażeby nie wybuchnęła płaczem; zdradzały ją rumieńce, głos drżący, chwilami niemota.
Włocha nic rozbroić nie mogło... Przez godzinę tak wymęczywszy Marynkę, porwał za kapelusz i wyszedł nie kiwnąwszy głową...
Posłano po Volant’a...
Nadszedł zapewniając, że widział się ze Scarlatti’m, i że z jego niegrzeczności i obyczajów nic wnosić niemożna. Pocieszał...
Na drugą lekcyę Marynka była lepiej zbrojną, zbytniej draźliwości starała się nie okazywać, udawała zimną i zrezygnowaną. Włoch tem złośliwszy się stał i nieubłagańszy...
Dziwulska chodziła z oczyma czerwonemi, wyrzucając sobie, że dziecię jedyne na taki los wydać mogła.
Nie było się przed kim nawet poskarżyć oprócz Zosiczowej, która jednoczyła się ze wszystkiemi uczuciami Dziwulskiej, lecz na nic poradzić nie mogła. Wiedzieli wszyscy o dziwactwach nieznośnych Scarlattiego, ale zarazem i to, że się bez niego obejść było niepodobna.
Volanti pocieszał tem, że Włoch złagodnieć musi.
Marynce i to upokorzeniem było niemałem, że wszystko czego się uczyła, co się jej zdawało, że umiała, całkiem się na nic nie zdało... Scarlatti nale-