Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To powiedziawszy, rozśmiał się rubasznie i poszedł na górę.
Lacerti blada stała, oparłszy się o poręcz wschodów... rzuciła za odchodzącym wejrzenie zajadłości jakiejś pełne, i — po chwili wolnym krokiem zadumana, schodzić poczęła...




Tak rozpoczęło się owo życie, które Marynce świetnie się zapowiadało w stolicy.
Wszystkie światła jego znikły, a cienie coraz silniej występowały... Biedne dziewczę byłoby łzami się zalewało i rozpaczało, gdyby nie matka. Widząc na jej twarzy obawę i oznaki tych tajonych boleści, których doznawała, dziewczę weszło w siebie i postanowiło znosić mężnie wszystko, aby nie trapić matki...
Zaczęła się więc ta praca nad sobą, najcięższa dla tych, co ani potrzeby jej, ani środków pokonywania własnych uczuć nie mieli pojęcia... Pieszczona jedynaczka musiała wyrzec się wszelkiego zwierzania się, któreby los jej osłodziło, milczeć i uśmiechać się.
Kłamstwo to nie było tak znaczne w początku, ażeby uwiodło przenikliwe oko matki, lecz dowodziło miłości, poświęcenia, charakteru, i Dziwulską mocniej jeszcze przywiązało do dziecięcia.