Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Scarlatti po niejakim czasie złagodnieje. Pierwsze tylko lekcye z nim bywają bardzo ciężkie i zawsze łzami oblane...
Lacerti wiedziała, że Scarlatti dnia tego miał być po raz pierwszy u uczennicy swej przyszłej. Można sobie wystawić, z jaką gorączkową niecierpliwością pragnęła go pochwycić gdzieś, aby z ust jego usłyszeć sarkazm, którego była pewna!
Manewrowała też tak zręcznie, iż go u generałówny, której dawał lekcye śpiewu, biorąc po 25 rubli za godzinę, a gdzie ona też lekcye włoskiego języka dawała, spotkała na wschodach...
Mówiliśmy już, że Lacerti zyskała go sobie zupełnie bałwochwalstwem i — ofiarami, o których różnie mówiono...
Scarlatti lubił ją dosyć, ale więcej jeszcze lubił przykrość wyrządzić, gdy się zręczność nadarzyła...
Laura na wschodach go pochwyciwszy, zuchwale najprzód wycisnęła mu całusa na twarzy, potem pochwyciła za rękę.
— Maestro mój ubóztwiany! zawołała: słyszałeś nareszcie tego wiejskiego słowika? A cóż?
Scarlatti stanął, złośliwie się uśmiechając...
— Cóż chcesz, żebym ci powiedział, ty zła, zazdrosna jaszczurko! począł chychocząc. Że dziewczyna brzydka i nie ma głosu? Tak piękną jak ty nie jest, to pewna, ani tak drapieżnie zalotna... płaczliwy wyrostek... gęś... ale głos!
Podniósł palec do góry...
— Ty takiego głosu nie miałaś nigdy i mieć nie będziesz...