Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczynać a pracować... Muzyka nie jest zabawką i rzeczą łatwą... a ja jestem nauczycielem bardzo surowym... Tak, mościa panno...
Spojrzał na zegarek...
— Pierwsza lekcya jutro, od godziny 11-ej do 12-ej... Proszę być gotową i ubraną, abym nie czekał....
Wziął kapelusz z fortepianu, skłonił się niezręcznie i wyszedł razem z Volanti’m przeprowadzającym go przez salon.
Na wschodach Francuz go zaczepił:
— No, ale cóż mówisz?
Scarlatti odwrócił się zagniewany.
— Czegoż ty chcesz! zawołał: może, abym jak wy rozpadał się nad tem, czego nie ma, a co być może lub nie będzie?...
No, głos ma! ale jej zbywa może na wielu innych przymiotach potrzebnych śpiewaczce...
Nie ma nic... illuzyi sobie nie rób... Głos! co znaczy głos?
I poszedł.
Volanti, który wiedział, że zdanie wygłoszone przez maestra, jakkolwiek surowe, było jeszcze bardzo wiele znaczącem i obiecującem, powrócił zaraz do salonu, aby kobietom dodać męztwa...
— Mogę pani powinszować, odezwał się do Marynki. Kto zna Scarlattego, ten wie co to znaczy, gdy on komu głos przyzna...
— Ale, panie, to gbur! zawołała Dziwulska.
— Tak! niestety! to gbur! potwierdził Volanti, na to nie ma ratunku. Potrzeba przecierpieć, nim się coś zdobędzie.. Mogę jednak zaręczyć paniom, że