Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czas, zdrowie, wiek, nie szły w rachubę, zapalał się do tych uczniów wybranych... Nie dawał im spoczynku...
Niezmiernie zajęty, a pamiętny tego, iż każda jego godzina wcale piękny grosz przynosiła, Scarlatti pracował bez wytchnienia, a ta denerwująca gorączkowa czynność przykładała się też może do draźliwości, jaką powołanie wyrobiło...
Dawne stosunki łączyły go z Volanti’m, który umiał mu pochlebiać, na sposób włoski szafując przymiotnikami: nieporównanego, najznakomitszego, genialnego, anielskiego maestra... W obejściu się z nim pokorny, pełny uszanowania, potakujący Volanti zyskał tem sobie Włocha zupełnie.
Z powagą ojcowską, ale i z miłością ojca, radził i pomagał panu impressario, który go nieustannie potrzebował...
Nadzieje wykształcenia Marynki na nową gwiazdkę, na złotodajną śpiewaczkę, polegały całe na Scarlatti’m.
Po pierwszej swej bytności w Berezówce, powróciwszy do stolicy, Volanti zaraz pobiegł do maestra...
Przy powitaniu ucałowawszy go z uszanowaniem w ramię, Volanti z niesłychanem przejęciem i entuzyazmem począł mu opowiadać o cudownem dziewczęciu...
Scarlattemu w ogóle wszelkie pochwały nie były do smaku, a że Volanti kilka się razy omylił w swych polowaniach na głosy, signor Girolamo przerwał mu gwałtownie: