Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! tak! mówił śmiejąc się; śpiewa bardzo ładnie, Bóg dał głos, nauczyciel metodę, czas rutynę, ale natura odmówiła intelligencyi...
Uderzał się w czoło: — Śpiewa ślicznie, jak nakręcona pozytywka...
Albo: — Znakomity talent, ale w zapale bierze fałszywe nuty, i ani orkiestra z nim, ani on z orkiestrą nie są w zgodzie.
— Pełen ognia i dramatyczności, mówił o innym — a co z tego? śpiewać nie umie... muzyki nie zna... Osieł...
Największe talenta dla niego miały słabą stronę, i tę on odkrywał najłacniej, najpierwej lub raczej tej tylko miał władzę widzenia i poczucia. Piękności, jako warunki konieczne nie miały dla niego ceny... szukał plam i cieszył się niemi...
Był jednem słowem nieznośny.
Jednakże nieuchodzonego tego tyrana, nawet bardzo pospolite stworzenia zmuszały do milczenia, do tolerancyi, a nawet wodziły na pasku.
Ktokolwiek odkrył słabą jego stronę, zdobywał go łatwo. Scarlatti był niesłychanie próżny — głaskać go, pochlebiać mu, nawet w sposób najpospolitszy, najpierwotniejszy, niezgrabny, nie chybiło nigdy... Stawał się powolnym...
Najmniejsze sprzeciwienie mu się wprawiało go nie w gniew, ale w konwulsyjną wściekłość. A gdy raz kogo znienawidził, pamiętał to całe życie — był nieprzejednany...
Oddać mu trzeba tę tylko sprawiedliwość, że w kim widział talent, tego kształcił con amore, ale i bez litości.