Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ogołocone ściany, na których miejsca obrazków i lusterek widoczne były i ćwieki tkwiły od zawieszania, okna bez firanek, ostatnie krzesełko bez kapek, stary klawikordzik już na spoczynek obwinięty kawałkiem grubego płótna, miały coś w sobie żałobnego. Marynka chodziła z kąta w kąt, żegnając wspomnienia, myśląc jak ona tu kiedyś powróci. Dziwulska, daleko smutniejsza, wątpiła o tem, czy zobaczy jeszcze te miejsca... Czuła się złamaną i chorą...
Najtrudniejsza do wypowiedzenia przed majorem, pozostawała okoliczność poufna... Dziwulska nie mogła być pewną, czy mąż jej nie powróci i czy nie zechce się tu, majorowi czyniąc przykrości, rozgościć. Nie mówili o tem z sobą. Kulwisz domyślał się co miał począć w takim razie, lecz potrzeba było smutną prawdę całą przyznać przed nim...
Zaraz więc po przybyciu gości, pani Adela wyprowadziła majora do drugiego pokoiku, w którym stał tylko tarczan sianem zasłany...
— Drogi mój panie, rzekła obracając się do niego. Muszę ci się wyspowiadać jak przed księdzem. Pan wiesz, znasz tego człowieka... tego biednego Dziwulskiego... A! panie...
Łzy jej mowę przerwały...
— Oświadczył mi on, odjeżdżając, ciągnęła dalej Dziwulska, łzy otarłszy, że już nigdy nie powróci. Chciał mnie zmusić do sprzedaży tego ostatniego ziemi kawałka, który zachować pragnę dla dziecka... a on straciłby i tę biedną resztkę... Mój drogi majorze.. gdyby...
Tu łkanie jej przerwało, a Kulwisz podchwycił śpiesznie.