mogły spoczywać, a o kilka stacyj przed stolicę obiecywał sam wyjechać na spotkanie...
Im bliżej był dzień i godzina wyjazdu, tem strach obie kobiety przejmował większy...
Major znajdował w najwyższym stopniu niepraktycznem, aby dwie kobiety, z podróżami nieoswojone, nieświadome niczego, lękliwe, same jedne bez żadnej opieki puszczać się miały.
Dochodził do tego, że gotów się był sam ofiarować za towarzysza, przynajmniej dopókiby się kobiety nie oswoiły z podróżą... Dałby im był Jurasia, który chętnie posługiwałby pewnie, lecz zawsze jeszcze zwał go i miał za „ciamajdę.“
Nie mógł zaprzeczyć, że w ciągu tego miesiąca, Juraś bardzo się rozruszał, stał się śmielszym, mówniejszym, nie tak tchórzliwie oczy spuszczał, lecz zawsze jeszcze coś mu z kleryka pozostało...
Dziwulska, gdy już raz widziała nieuniknioną konieczność jechania, energicznie się wzięła do wyuczenia wszelkich potrzebnych szczegółów...
Co zresztą znaczyła podróż obok tego uczucia, które rodziło żegnanie się z Berezówką?
Na dni parę przed wyjazdem, tyle jeszcze rzeczy powiedzieć chciano majorowi, zalecić mu — o tyle go prosić, że się Dziwulska czuła zmuszoną na obiad go poprosić razem z siostrzeńcem...
Dworek w Berezówce dziwnie teraz wyglądał. Znaczniejsza część tego, co go trochę przybierało, była pozamykana i pochowana po szafach i komodach, inny sprzęt wynoszono do składów. Goście i dwie gospodynie zaledwie już miały siąść na czem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/103
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.