Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łych dniach biedny chłopak lub w domu chodził zadumany po swym pokoiku, lub spędzał je na przechadzkach...
Tembardziej więc pragnął go wyprawić z domu, czując, że tu powietrze wspomnieniami przesiąkłe nie jest dla niego zdrowe...
Tak upływały dni — tygodnie, gdy jednego wieczoru, w czasie niebytności Celestyna, list nadszedł do niego. Dostał się on w ręce ojcu, który korrespondencyj dzieci swych nie zwykł był tykać i szanował jej tajemnice. Położył więc go na stole w bawialnej izbie — ale uderzyła go pieczęć książęca na nim, którą znał i charakter, w którym się domyślał — ks. Marcina.
Czekał z niecierpliwością powrotu syna, który nadszedł późnym wieczorem. Wszyscy byli zebrani około starego okrągłego stolika, a Leokadya gorączkowo robiła pończochę swą, ciągle się na drzwi oglądając, bo ją ten list więcej niż ojca niepokoił, — gdy wolnym krokiem, opieszale wchodzący ukazał się Celestyn.
— Jest list do ciebie — rzekł znacząco podając mu go ojciec.
Dla oka ojca i siostry dość było spojrzenia na zmienionego i drżącego Celestyna — by poznać, jak go widok listu tego poruszył. Wahając się, wziął go do rąk, nie śpiesząc z otwarciem, jakby się czytać obawiał, spoglądał błędnym wzrokiem do koła — słowem widać było, iż trwoga i niepewność go ogarnęła.
Zwłoka ta i wahanie się najbardziej uderzyły ojca. Nie śmiał naglić — ale stał się niespokojnym.