Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się to działo w pałacu, prawdziwie nieszczęśliwy Celestyn męczył się myślami, które musiał przed wszystkimi ukrywać. Siostra, która go znała jak siebie samą i czytała w nim każde wrażenie, postrzegła zmianę, pogorszenie, którego przyczyny nie umiała odgadnąć, próbowała go badać i nic się nie dowiedziała.
— Cóż ty chcesz? rzekł jej smutnie — wiesz, żem się do niej przywiązał, tęsknię, walczę — odbija się to na mojej twarzy... Słyszałem, że jest mocno chora.
Leokadya, która nienawidziła tej nieznajomej sobie istoty, co niepokój wyniosła do serca ukochanego jej brata — nie chciała uwierzyć w chorobę.
Kaprysi tylko! zawołała...
Ze swej strony ojciec, któremu pilno było syna wyprawić, bo zmianę atmosfery, otoczenia i stosunków uważał za uzdrawiającą — dręczył się, że okazyi do Wilna wynaleźć nie mógł. Wyszukał jedną, wprawdzie niebardzo dogodną, ale w towarzystwie starego znajomego profesora, przynaglał mocno syna, aby z niej korzystał. Celestyn już po rozmowie z doktorem, wymówił się błahym pozorem. Uderzyło to pana Joachima. Starał się i on wybadać go — lecz nie dowiedział się nic, oprócz że syn widocznie się ociągał.
Znając jego pracowitość, p. Joachim spodziewał się, że dni teraz niezajęte niczem zechce Celestyn poświęcić nauce... Nie mieszał on się do spraw jego, lecz miał nadzór nad niemi, przekonał się, że po ca-