Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chciał już więcej mówić Pietraszek, powtarzał tylko:
— Samiście tego piwa nawarzyli: dziecko pieszczone być musiało. Nie odmawialiście jej nigdy nic, teraz się sprzeciwiać za późno.
Z tem wyszedł w dziedziniec, i podziękowawszy markizie za karetkę, pieszo się powlókł do domu...
Księżna matka wypłakała się, nagniewała, lecz ostatecznie zawyrokowała, że to był bezwstydny cynik i szarlatan... Chodziła jednak pod wrażeniem jego wyroku jak w gorączce, gdy dr. Landler z wieczorną zwykłą wizytą się zjawił.
Miał minę nasępioną bardzo i smętną. Zwyczajem swoim, gdyż pilnował form wszelkich nałogowo, pośpieszył najprzód do księżniczki, w milczeniu obejrzał chorą, która na pytanie mu odpowiadać nie chciała, i wyszedł z twarzą jeszcze bardziej zasępioną do księżny.
Przysiadł do niej w sposób taki, iż się kazał domyśleć jakiejś niezbyt pomyślnej nowiny. Znano go z tego, iż pragnął zawsze osłodzić, gdy miał co gorzkiego do wypowiedzenia.
— Jakże pan dziś znalazłeś Jadzie? spytała dość obojętna księżna, przygnębiona wyrokiem Pietraszka.
— Hm — odparł doktor — polepszenia nie widzę, gorzej nie jest, choroba się wprawdzie nie zwiększa ale kryzys przeciąga. Mydycyna niewiele tu uczynić może. Nie będę taił iż — zdawałoby mi się — że w interesie zdrowia... należy pewne uczynić ustępstwa...
Matka spojrzała na niego, wyzywając go do jaśniejszego tłómaczenia.