Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doktor wstał z krzesła.
— Ja na takie choroby nie leczę... tu ani mięta, ani rumianek, ani naparstnik nie pomoże... Pani matka niech nie dziwaczy — a córka będzie zdrowa... Dać sercu czego chce — prosta rzecz...
Jadzia słysząc to, rozpromieniona powstała na łóżku, wlepiając oczy w matkę, która stała z twarzą zakrytą. Pietraszek podszedł do niej.
— Po co tu leki? rzekł; na co doktor? Co asińdźka wolisz, czy żeby ona księżniczką, czy kobietą jak inne żyła? masz do wyboru... Darmo dziewczyny nie męczcie. Wychowaliście ją tak, że nawykła czynić po swej woli, wojować z sobą i sercem nie umie. To darmo... Daliście jej takie serce, teraz go słuchajcie... Nie dziwaczcie — jutro wstanie!
To mówiąc uśmiechnął się Pietraszek, zabierając do wyjścia.
— Lekarstwami ją strują i zamęczą — dodał... belladonę, morfinę, laurowe krople będą dawali — darmo. Tu co innego potrzeba...
Skinął głową sympatycznie księżniczce i posunął się do progu. Tu co innego potrzeba...
Skinął głową sympatycznie księżniczce i posunął się do progu. Żulieta
i ks. Eufrezya ciągnęły za nim. Zatrzymał się w salonie.
— Czy w istocie grozi jej niebezpieczeństwo takie? zawołała matka...
— A, grozi, odparł doktor. Z zapaleniem bodaj mózgu czy płuc my sobie rady dajemy, ale kiedy na młody organizm padnie wielkie uczucie — zabić może... Oszaleje albo... zamęczy się...