Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wlepił oczy w Celestyna, który drżał z poruszenia.
— Panie konsyliarzu — odezwał się, boleśnieby mi było, gdyby z pozorów sadząc ludzie, rodzina, pan wreszcie na mnie winę składali tego dla mnie niepojętego wypadku. Mogę panu zaręczyć słowem uczciwego człowieka, żem uczucia żadnego ani się starał wywołać, ani był świadom... Jestem zupełnie niewinien.
— A ja o tem najmocniej przekonany, wtrącił doktor kładąc mu dłoń na rękach. Znam Jadzię od dzieciństwa... nikt się jej narzucić nie może, ma fantazye własne, jest samowolna... ale idzie o jej życie... a razem i o matkę... o rodzinę... Mów mi pan otwarcie, ja potrzebuję, ja to wiedzieć muszę... Ona kochała się w panu... dała mu to poznać? Mów pan otwarcie jak na spowiedzi... powtórzył doktor.
— Gdym się mógł — tej fantazyi domyśleć, bo inaczej nazwać nie śmiem tego uczucia — rzekł Celestyn, — natychmiast oddaliłem się.
— To było postępowanie piękne, szlachetne, odezwał się Landler... lecz przebacz mi, że go tak egzaminuję — jest to w obyczaju doktorskim. Panna Jadwiga dała to panu poznać? w jaki sposób?
Celestyn zarumienił się mocno — milczał.
— Powtarzam mu, że tu idzie o życie, o spokój — rzekł żywo Landler, — w jaki sposób?...
— Bardzo nieśmiały i może nawet niewyraźny — począł Celestyn, stając w obronie księżniczki Ja nawet mam sobie do wyrzucenia, żem to wziął nazbyt seryo... nic w tem nie było...
— Choroba dowodzi, żeś pan się nie mylił, i że uczucie było bardzo... seryo — odparł uśmiechając się