Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na Pradze jeszcze znalazłszy posłańca, pozbył się listu, który go palił, i — powlókł się bez żadnego celu do miasta. Wszystko zdawało się skończonem — lecz w istocie od tej chwili dopiero zaczynała się męczarnia, o której Celestyn nie miał wyobrażenia. Napróżno starał się otrząsnąć ze wspomnień natrętnych, z tęsknoty przygniatającej go... Niepokój serca przechodził do myśli, mącił głowę. Usiłował odpędzić naciskające się widma — i z przerażeniem czuł się bezsilnym...
Nie widzieć jej nigdy, nigdy nie słyszeć, nie usiąść już przy tym stoliku, u którego tak długie razem spędzali godziny, być nagle wygnanym z tego raju, w którym tyle było rozkosznych męczarni i rozkoszy dręczących, cała filozofia Celestyna nie starczyła, aby to uczynić obojętnem.
Wiedział dobrze, iż gwałtowne uczucia przechodzą, że owoc zakazany był nie do poścignięcia, że ból ten musiał zwyciężyć — a w tej chwili cierpienie zdawało się nie do pokonania.
Wstydził się słabości swojej.
W tym stanie ducha zdawało mu się najlepszem pójść się pokazać choć pozornym zwycięzcą Michałowi, i w jego chłodnym realizmie, choć on go kaleczył i był mu przykrym — szukać antydotu na truciznę...
P. Michał, syn wysokie w chierarchii urzędniczej zajmującego stanowisko człowieka — szczęśliwszy od Celestyna, miał już posadę w biurze, stał jedną nogą wprawdzie na nizkim szczeblu, ale wiodącym do góry.
Urzędowe jego zajęcia nigdy go z domu nie wywoływały przed dziesiątą; Celestyn spodziewał się więc zastać w domu przyjaciela. Rodzice p, Michała,