Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

państwo referendarstwo, mieli własną kamienicę na Nowym-Świecie, a syn zajmował w niej na tyłach kawalerskie mieszkanie.
Sam on dzwoniącemu do drzwi Celestynowi otworzył. Ubierał się właśnie. Przywitali się dosyć chłodno.
— Przychodzę ci oznajmić, mój Michale — rzekł Kormanowski, że alea jacta est — uwolniłem się od lekcyi i w tych dniach wybieram się od Wilna.
Michał pocałował go, twarz mu się rozjaśniła.
— Tak, to dobrze — odezwał się; — wszystko skończone, wolny jesteś i czysty... O twej księżniczce zapomnisz łatwo...
Celestyn głową potrząsł tylko...
— Radziłbym ci jako lekarstwo co najrychlej — rzekł, śmiejąc się Michał, — wejść w towarzystwo niewieście. Nic tak nie pomaga na miłość nieszczęśliwą jak miłość szczęśliwa. Jesteś bardzo przystojny — miły... nie będzie ci zbywało na pokusach...
Śmiał się.
— Jedziesz więc do Wilna — no — tem lepiej! I dodał: — Kiedy?
— To zależy... odparł lakonicznie Celestyn — zawsze jednak jak będę mógł najprędzej.
Rozmowa przybyciem gościa nowego została przerwana. Celestyn, który nie czuł się usposobionym do towarzystwa — wyszedł. Błądził czas jakiś po Saskim ogrodzie, potem po ulicach bezmyślnie. Spotkał kilka osób, z któremi obojętną zawiązywał rozmowę na chwilę — w końcu nie widział sposobu na zabicie czasu, tęsknoty i nudy, nad powrót do domu i zakopanie się w książkach...