Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn się zawahał, pot mu wystąpił na czoło.
— Cóż? uchybiono ci? dodał ojciec.
— Nie — przeciwnie — odezwał się syn. Księżniczka aż nadto jest dla mnie uprzejmą — lękam się abym nie był posądzony, żem się starał pozyskać jej serce. Osoba młoda, żywa...
Zachmurzył się p. Joachim.
— Pokochała się w tobie — rzekł ponuro.
Celestyn nic nie odpowiedział.
— Jeżeli masz najmniejszą oznakę, że księżniczka jakąś fantazyą pańską zaprzątnęła sobie głowę — potrzeba ztamtąd uciekać.
Z tem postanowieniem tu przyszedłem do ojca, odezwał się Celestyn; ale muszę księżniczkę wytłómaczyć... Jest to zapewne tylko proste nawyknienie do kogoś, co ją umysłowo lepiej mógł ocenić i zrozumieć... Żyje w otoczeniu ludzi tak... pospolitych...
P. Joachim ręką dał znak, aby mówić przestał. Sam zamyślony jak wryty stał długo.
— Zdaje mi się też, kochany ojcze, że nalepiej będzie, gdy usprawiedliwiając moje wyjście z domu księżny, na jakiś czas się oddalę... Chciałbym wyjechać do Wilna; mogę, spodziewam się, otrzymać z czasem posadę choć gimnazyalnego professora...
— Wiesz, że ja cię w niczem nie krępuję, odparł p. Joachim. Radzę, ale już nie rozkazuję. Opieka ojcowska nie ustaje nigdy, lecz w twych latach władza musi ustać. Moje pojęcia o świecie i przyszłości, zastarzałe trochę, fałszywe być mogą. Masz własną wolę, nią się powinieneś kierować.
To mówiąc uścisnął go, oczy miał łzami zaszłe.