Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przywiązanie do księżniczki już mu poddało sofizmat — by nie rozstając się z nią, starał się uleczyć ją i siebie, z uczucia, które nigdy uprawnionem być nie mogło...
Tak zwana wedle dawnego obyczaju, z czasów rządów na Ukrainie, kancellarya p. Joachima znajdowała się przez ścianę od pokoju syna. Zwykle bardzo rano z sypialnego pokoju przychodził do niej stary, i tu chodząc, pacierze i koronkę pół głosem odmawiał. Celestyn tak był nawykły do regularnego spaceru ojca, do mierzonych kroków jego i przestanków, że mógł niemal przewidzieć z pewnością, kiedy ukończy pacierze...
Czekał tylko na to...
Stary pan Joachim do odwiedzin syna o tej porze nienawykły, zdziwił się trochę, ujrzawszy go nieśmiało przekraczającego próg.
Wczorajsza twarz posępna, dzisiejsze przybycie, zapowiadało ojcu jakiś wypadek niezwyczajny.
Rodzicielskie serce zadrżało: nie mogło to być nic — pomyślnego... Zakłopotanie Celestyna przy powitaniu zwiększyło jeszcze trwogę p. Joachima...
Lecz niedarmo go purytaninem niegdyś zwano.
Wlepił oczy w syna, i westchnąwszy, odezwał się głosem męzkim:
— Mów; od wczoraj widzę, że masz coś na sercu. Mężczyźni jesteśmy, bez przygotowań — śmiało...
Wyciągnął rękę, którą syn ucałował.
— Chciałem tylko uprzedzić kochanego ojca — rzekł Celestyn, — ze lekcye u księżny porzucić muszę.
— Z jakiego powodu?