Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ponieważ nie pogorszyło się widocznie, księżna nabierać zaczęła otuchy, iż cierpienie samą naturą swą z czasem złagodzi się, i — wielkie zadanie pozbycia się niebezpiecznego dla Jadzi człowieka, okupione kilku dniami trosk, szczęśliwie rozwiązane zostanie.
Doktór, który przybył nazajutrz, nie znalazł nic nowego, nastawał tylko na jakiś środek uspakajający, który zapisał — i odszedł potakując nadziei księżny — iż choroba sama przez się przesili się i przejdzie...
Trzeciego dnia jednak księżniczka z łóżka nie wstała, osłupienie się zwiększyło, przyszła gorączka, doktór zmienił lekarstwo, i — nie taił, że się to przeciągnąć może.
Stanu biednej matki, na przemiany nabierającej nadziei i śmiertelną trwogą drżącej — odmalować niepodobna... Przywiedziona była prawie do rozpaczy; ale jedyny ratunek — przywołanie napowrót nauczyciela — był uznany za niemożliwy.
Wezwany dla roztargnienia raczej, niż dla dorady, ks. Marcin podzielał zdanie matki, iż — bądź co bądź pozbyć się było potrzeba tego człowieka.
Upłynął tydzień. Chociaż choroba rozwijała się powoli, postęp jej jednak był bardzo widoczny; księżniczka nie wstawała z łóżka, chociaż sama kilkakroć próbowała. Siły ją opuszczały, mdlała. Nocami panna Klara słyszała ją płaczącą, mówiącą do siebie i z przerażeniem kilkakroć rozeznała wyrzeczone słowo: — umrzeć.
Doktór Landler tłómaczył się z nieskuteczności swych leków tem, że na cierpienia moralne, na przypadłości nerwowe, medycyna środków nie ma...