Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, po energicznym charakterze pani, który znam dobrze, spodziewam się więcej — rzekł łagodnie. Życie nie może być przy najczulszej opiece zabezpieczone od wypadków, od przykrości... księżniczka wie to dobrze i wymoże na sobie.
— Są boleści silniejsze nad wolę człowieka — rzekła śmiało panna Jadwiga...
Doktór się zdumiał; pojął, że rozmowy dalej niepodobna prowadzić.
— Pozwoli mi pani puls zobaczyć?
Obojętnie księżniczka wyciągnęła rękę — oczy jej ciągle wlepione były w podłogę.
Po chwili Landler wstał, i nic nie mówiąc, poszedł receptę zapisać... Matka i on poszeptali z sobą — oddalił się z grzecznem pożegnaniem.
— Doktorze! szepnęła księżna przy rozstaniu, kładąc palec na ustach — doktorze...
Z uśmiechem przyciskając białą swą rękę do piersi, na znak, że mu zaufać było można, Landler wyszedł z twarzą, która aż do progu zachowała się wypogodzoną... Za drzwiami zachmurzył się i zadumał.
Przyniesionego lekarstwa księżniczka, pomimo zaklęć i próśb matki, brać nie chciała. Próżne były nalegania na klęczkach...
— Żadne lekarstwo mi nie pomoże — odezwała się sucho...
Wieczór i noc przeszły w trwodze, czuwaniu, a stan księżniczki nie zmienił się wcale. Milczała, pokładała się, zadumywała, płakała, a na zapytania i pieszczoty matki odpowiadać nie chciała wcale.