Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi u nóg omdlałej, zawierał grzeczną wymówkę pana Celestyna, iż z powodów nieprzewidzianych, a od woli jego niezależnych, będzie musiał zaprzestać udzielania lekcyj. Dziękował on za wszystkie względy, jakich doznał w domu księżny, i — polecał się zimno a grzecznie łaskawej pamięci.
Księżniczka chociaż odzyskała przytomność, leżała z oczyma osłupiałemi, bezmowna, blada jak trup; chwilami tylko spazmatyczne drgnienie zdradzało w niej grę myśli... i uczuć. Czoło miała zmarszczone groźnie, nsta zacięte, a zwykle starszą się nad wiek swój wydając, teraz coś chorobliwie strasznego miała w rysach zmienionych. Matka i panna Klara, odprawiwszy sług resztę, krzątały się koło niej w milczeniu, bo księżna lada słowem niebacznem obawiała się burzę i nowy attak wywołać.
Lekarz, po którego już dwóch posłańców pobiegło, nie przybywał.
Od dawna w domu tym znany doktór Land er, oswojony był z wypadkami podobnemi, i jemu jednemu biedna matka zwierzyć się mogła poufnie, mówić z nim otwarcie. Był on przyjacielem, dla którego nie miano tajemnic. Jako człowiek ze wszech miar zacny, dr. Landler jako lekarz, nawykły do chorób wielkiego świata, które są w połowie chorobami imaginacyi, miał tę wadę, że je lekceważył. Nie dawał tego znać po sobie; lecz — może miał słuszność w znaczniejszej części — leczył je środkami obojętnemi, dając działać czasowi i tej wyobraźni, która słabości rozpieszczonych tworzyła.
Prawie zawsze pacyenci czynili z nim co chcieli, dozwalał im czego zażądali, sprzeciwiał się jak naj-