Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu gniew dostarczył, począł opis komiczny balu, który miał w istocie obfitować w bardzo ciekawe epizody...
Jadzia założywszy ręce, rozparta słuchała z uśmieszkiem pogardliwym.
Kiedy niekiedy Eustaszek rzucał na nią okiem i mieszał się, spotkawszy wejrzenie pełne wyższości, politowania, niesmaku i pogardy.
Krew biła mu do głowy — lecz musiał dotrwać do końca, wysypać co miał rakiet i bukietów, udając jak gdyby wcale się pobitym nie czuł. Jadzia zresztą płacąc za ostre słówka, któremi go skarciła, przysługiwała mu się herbatą, przysuwała ciastka, była grzeczną jak dla dziecięcia.
Znaczenie całej tej utarczki, szczególniej dla matki było wielkie i — bolesne. Zrozumiała ona, że została odgadniętą i — pobitą; że córka tego nic nieznaczącego salonowego panicza odprawiła, aby jej pokazać, że się na podobny lep nie da złapać...
Wieczór skończył się ostygnięciem rozmowy, znużeniem, i ks. Marcin, który, choć niejasno, widział, że się Eustaszkowi nie powiodło, trochę wcześniej niż zwykle go wyciągnął.
Zaledwie znaleźli się w ulicy, gdy Eustaszek ziewnąwszy szeroko, zagadnął opiekuna:
— Z Jadzi zrobiło się coś — prawdziwie politowania godnego!
— Jak to? jak to? przerwał Marcin.
— Pedantka i sawantka! nieznośna...
— W istocie bardzo uczona, ale to nie przeszkadza....