Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nie zła rada — odezwała się, — wcale nie zła... Ale Eustaszek jest bałamut, trzpiot, lekki.
— Ale — c’est la coqueluche des toutes ces dames — rzekł kuzyn.
— Jadzia choć młoda jest bardzo seryo — odparła księżna... o ho!
— Ale się jej może podobać, ładny chłopiec...
Księżna westchnęła.
— Tak, ładny, rzekła — prawda, ale ma coś lalkowego, fizyognomia banale, nie wytrzyma porównania z tym łajdakiem panem Celestynem...
Podniosła pięści ściśnięte do góry...
— Nie ma jednak innego ratunku — dodała śpiesznie: — przyprowadź Eustaszka, niech częściej, niech codzień bywa. Przecież krewni jesteśmy... Zrób mu nadzieję...
Zamyśliła się ks. Eufrezya mocno, i mimowolnie wyrwało się jej z ust:
— Gdy za mąż wyjdzie?
Nie kończąc, ręką zamachnęła...
Ks. Marcin, któremu ta mniemana narada ciężyła, chcąc się co rychlej uwolić, jął się kapelusza — księżna mu go odebrała.
— Na Boga, czegoż bo się tak śpieszysz?...
— Bobym chciał dziś jeszcze przyprowadzić wieczorem Eustaszka, a złapać go i namówić niełatwo. Te panie go psują. Ma zawsze zaproszeń do zbytku.
Księżna nie sprzeciwiała się już odejściu doradcy, lecz przeprowadziła go do drzwi...
— Kochany książę — szepnęła chwytając go za rękę: jesteś człowiekiem honorowym! Zwierzyłam ci