Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Która godzina? spytał, tłumiąc niby ziewanie.
— Odpędzasz mnie? szepnęła natrętna. Nie mam już twojego zaufania?
Brat spuściwszy oczy milczał. Dumał długo.
— Wierz mi — począł zmienionym cichym głosem, — że są rzeczy, z których się spowiadać i nie godzi i — na nic nie zdało...
— Jak to! jak to! podchwyciła żywo Leokadya — przed siostrą?? przed siostrą, dla której nie miało się tajemnic? Siostra możeby nie pomogła... to prawda, aleby choć podzieliła boleść, bo ta — jest!
Z przyciskiem wymówiła to.
Celestyn, jakby wahając się i namyślając, począł się przechadzać po izdebce, stanął przed nią, zbliżył usta do jej czoła, i rzekł z westchnieniem:
— Idź spać i bądź spokojna... Nie dopuściłem się niczego, czegobym mógł albo się wstydzić, lub żałować... Mam przykrość... to prawda...
Zamilkł... Leokadya nie rusza się z miejsca... Była pewną, że się jej w końcu serce brata otworzy.
Celestyn jakby koniecznie chciał się pozbyć upartej i czekającej na zwierzenie się jakieś siostry, począł wypróżniać kieszenie surduta, wyjął pugilares i razem z nim schowaną kartkę księżniczki, którą nieuważnie na stół rzuciwszy, sam się ku oknu oddalił. Oczy Leokadyi śledziły pilnie każdy ruch jego. Kartka padła otwarta na stolik, i znane zapewne pismo księżniczki Jadwigi zwróciło uwagę Leokadyi, która zbliżywszy się do stołu, zaczęła czytać, zarumieniła się i rzucając papier na stół krzyknęła.