Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co tobie jest! Ja od razu postrzegłam, żeś powrócił wzruszony i nieswój! Na Boga! jestem przestraszona... drżę — zlituj się... mów... Nic przecież groźnego... nic takiego, do czego? byś się przyznać nie mógł przedemną...
Z lekka odtrącił ją Celestyn...
— Nie bądźże dzieckiem — zawołał, — nie ma zupełnie nic. Nic! miałem żywą rozmowę z Michałem, posprzeczaliśmy się trochę... To mnie wzburzyło...
Siostra potrząsnęła głową.
— Ty! z Michałem! odpowiedziała... Za kogóż mnie masz, abym ja temu uwierzyła, żeście się wy posprzeczać mogli, i to jeszcze aż do tego stopnia... Mój drogi...
— Wy bo kobiety nie rozumiecie tego, ostro począł się bronić Celestyn, wstając z łóżka i chodząc po izdebce — że się można powaśnić o zasady, o przekonania... o naukowe poglądy... Otóż...
— Ja to rozumiem, zimno wpatrując się w brata rzekła Leokadya, — ale ty — i Michał...
— To chodząca proza... zawołał Celestyn. Najzacniejszy człowiek, ale jak kamień zimny... nierozmniejący nic oprócz... tego... co w pięć palców ująć może...
Siostra słuchała z uwagą, wpatrując się razem w mówiącego, z jego pomieszania i żywości tłómaczenia czyniąc wnioski, które ją doprowadziły do tego, że pocałowawszy brata, szepnęła cicho.
— Kłamiesz, mój najdroższy...
Celestyn zatrzymał wzrok długo na niej, nie odpowiedział nic, i — oparłszy się o stół, począł patrzeć na książki.