Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli kiedy miałeś pan dla mnie odrobinę uczucia...
Celestyn jęknął.
— Jam je zachował do dziś dnia i z niem umrę! zawołał.
— W imię wszystkiego co panu drogie i święte — ciągnęła dalej Jadwiga, — zaklinam pana, uwolń mnie, zgódź się na rozwód.
Nie otrzymując jeszcze odpowiedzi, błagającym już, ale zniżonym głosem dodała:
— Jestem skrompromitowana... potrzebuję tego... pan nie możesz być tak bezlitosnym...
Co się działo w sercu tego człowieka trudno odgadnąć. Słuchał, a przychodziło to dla niego tak niespodzianie, tak piorunowo, że nie mógł się jeszcze opamiętać co czynić.
Głos błagalny Jadwigi doszedł mu do serca. Spojrzał na nią z jakimś rodzajem wyższości i politowania, a wzrok ten zrozumiawszy, dumna pani cofnęła się obrażona.
Już miała zmieniając ton wybuchnąć wyrzutami — gdy pomilczawszy, Celestyn odezwał się głosem spokojnym, lecz surowym niemal:
— Jesteś pani wolną... Uczynię czego sobie życzysz, — ponieważ honor jej ratować potrzeba, jak widzę. Inaczej nie uczyniłbym tego nigdy... Muszę jednak to pani powiedzieć, że siebie od przysięgi nie będę nigdy uważał za oswobodzonego. Mnie ona wiąże do śmierci. Serce jej się zmieniło, moje nie. Do miłości tylko przybywa litość.
— O! bardzo proszę nie litować się wcale nademną! — przerwała gniewnie Jadwiga.