Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ską postawą i ruchami rzuciła okiem roztargnionem do koła na to... folwarczne ubóztwo, którego nie cierpiała... i chwilę stała milcząca.
Celestyn patrzał na nią błagalnie.
— A! co za szczęście! co za szczęście mi przynosisz! zamruczał ręce składając...
Ale na Jadzię, która w początku twarz męża wspomnienia obudzająca poruszyła — już ubóztwo wstrętliwe domu oddziałało...
Marszczyła się coraz bardziej.
— Żadne szczęście — poczęła głosem drżącym — ani go panu przynoszę, ani go mogę tu szukać... Chciałam sama jeszcze odezwać się w imię — dawnych stosunków, w imię wdzięczności, na którą sądzę, że zasłużyłam trochę...
Celestyn stał osłupiały...
— Jadziu! — zawołał.
— Do tego imienia... pan już nie masz prawa — przerwała dumnie. Rozstaliśmy się, — pan trwasz w fałszywem przekonaniu, że — niepowrotne wrócić może... Serce stracone nie odzyskuje się... Ja chcę i muszę być wolną, bo nie taję, że oddałam serce komu innemu. Chceszże mnie pan za to karać, żem mu poświęciła moją młodość, imię, sławę, wszystko? Uwolń mnię pan z tych kajdan, proszę, błagam.
W głosie zamiast błagania, był wyraz despotyczny, coś ostrego i oburzającego. Celestyn milczał...
— Widzisz pan, zmusiłeś mnie uporem do tego osstatniego kroku; przybywam sama — proszę... Uwolń mnie pan, miej litość nademną. Ja...
Głos jej się zmienił, postąpiła krok.