Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła bardzo. Widać było jednak, że się to ukryć starała.
Uśmiech z ust jej prawie nie schodził, — niestety! kłamany.
Siedzieli tak sami... gdy maleńki powozik, karetka czarna elegancka jednym konikiem, do doktorskiej podobna, z woźnicą i lokajem poubieranemi czarno, przed dworkiem stanęła. Nie był to ani Rymund, ktorego konie znano, ani Landler... Leokadya w oknie powozu najrzawszy ubiór kobiecy, cofnęła się a Celestyn, jako gospodarz wstał z ławy, aby lokaja objaśnić, iż się omylono pewnie, — gdy w wysiadającej żywo i z wymuszoną energią kobiecie poznał — Jadzię.
Ubrana była całkiem czarno, ale ponieważ bez błyskotek i przystrojeń nigdy się obejść nie mogła, cała była oszyta koronkami, obwieszana łańcuchami, okryta bransoletami i t. p. Gdyby nie słudzy, Celestyn zobaczywszy ją byłby się pewnie rzucił na kolana.
Jadzia z trwogą podniosła oczy, spodziewając się spotkać zapewne tę odrażającą twarz trupią, która ją tak przeraziła — gdy zobaczywszy Celestyna odmłodzonego, pięknego, stojącego z wyrytym na twarzy zapałem, jaki jej przybycie obudziło, cofnęła się z podziwienia...
Celestynowi zdawało się, że przybywa po niego, że mu przynosi powracające szczęście. Złożył ręce...
— Chcę pomówić na osobności... odezwała się zmieszana Jadzia, marszcząc brwi nieco...
W pokoju bawialnym nie było właśnie pani Moniki, Celestyn drzwi jego otworzył. Wchodząca z pań-