Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś pani wolna — dodał chłodniej Celestyn, odstępując krok i kłaniając się. — Życzę jej szczęścia, ale w nie nie wierzę... Przyjdzie może kiedy żal...
— Żal? rozśmiała się szydersko podraźniona dumna pani.
Odstąpiła parę kroków.
— Mam słowo jego? jestem wolna? zgadzasz się pan?
— Zmuszasz mnie pani do postąpienia przeciwko przekonaniu — dodał Celestyn. Sama się uznajesz skompromitowaną... Muszę to uczynić przez litość, czegoby mi sumienie w innym razie nie dopuściło...
Jadwiga słuchać już nie chciała.
— Mam słowo jego!
Celestyn się skłonił z daleka.
Raz jeszcze powiodła okiem po ubogiej izdebce, w której się znajdowała, sarkatyczny uśmiech przesunął się po jej ustach... zaszeleściało, i gdy Celestyn oczy podniósł, znikła już za progiem, a karetka zamknięta z trzaskiem toczyła się przed oknami ulicą.
Leokadya wchodząc znalazła brata z głową na rękach wspartą i oczyma załzawionemi.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.