Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mogła zresztą pewną być swego, bo Landler słynął z dyskrecyi nadzwyczajnej.
Wypędzony od śniadania przybyciem niespodzianem męża, ks. Eustachy na czatach był około pałacu. Chciał upatrzyć chwilę, ażeby się wcisnąć do księżny, a nie życzył spotkać się z Celestynem. Nie spodziewał się, ażeby tak rychło rozstrzygnięcie nastąpić mogło. Usadowiwszy się naprzeciw w restauracyi, nie spuszczał z oka bramy, widział przyjeżdżającego Landlera i nadchodzący powóz, który Celestyna z jego pakunkiem wywiózł z pałacu. Zaledwie oczom swym wierząc, książę Eustachy natychmiast pośpieszył do księżny, która córkę położywszy, sama chodziła po gabinecie swym, trzeźwiąc się i mrucząc do siebie.
Zjawienie się Eustaszka powitała wykrzykiem.
— Wiesz, mieliśmy scenę! zawołała. Landler nam niby usłużył — „ten pan“ wyjechał bezpowrotnie. Ale cośmy z nim mieli — tego opisać nie potrafię. W ostatniej chwili napadł na mnie, gdym mu indemnizacyę zaofiarowała. Mało mnie nie zjadł. Zdemaskował się z całą swą złością i charakterem... Powiada, że na separacyę się godzi, ale na rozwód — nigdy! Jak gdybyśmy pozwolenia jego na to potrzebowali?
Eustaszek głową potrząsał.
— Jednakże to — może skomplikować nieco sprawę... rzekł smutnie.
— Jadzia znalazła się heroicznie, tak, jak to ona umie kiedy chce. Powiedziała mu wręcz, że z nim żyć nie może i nie będzie... Cartes sur table!
— Aż do tego przyszło! zawołał uradowany książę. O! Jadzia, Jadzia ma tyle energii...