Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyznaję się, żem się lękała, aby jej nie poruszył, bo się odzywał strasznie patetycznie; ale się źle obrachował — dała mu odprawę...
Z tém wszystkiem — dorzuciła księżna trąc włosy i mnąc ubranie na sobie — co tu robić? co dalej?
— A no — proces rozwodowy! rzekł książę — rzecz nieunikniona. Landler da świadectwo, iż żyć z nim niepodobna — wstręt, obrzydzenie...
— Zresztą, wtrąciła nagle ks. Eufrezya: nie chce od nas nic, to cośmy jemu dać mieli, damy na rozwód. Niech kosztuje co chce, a otrzymać go musimy. Pójdziemy do Rzymu, gdy potrzeba.
Książę, który już widać konferował w tym przedmiocie z ludźmi kompetentnymi, szepnął cicho:
— Oprócz tego, że życie z nim jest niepodobieństwem, mnie się zdaje, że w ślubie znajdzie się jakaś vice de forme, tak, że on uznany być może za — nieważny.
Zaledwie zrozumiawszy co mówił książę, wzdrygnęła się księżna.
— Co pleciesz! krzyknęła — przecięż żyli z sobą, to nie może być — toby było...
Eustachy ruszył ramionami.
— Połowa rozwodów nie otrzymuje się inaczej — dodał nieśmiało. Cest reçu...
Młoda pani dnia tego nie wyszła do obiadu, Eustaszek pozostał przy księżnie i doczekał się jej dopiero wieczorem. Zjawiła się z postawą dumną męczennicy, znękanej, ale niosącej cierpienie swe heroicznie. Nie mówiła nic o porannych wypadkach, umyślnie rzeczy wyprowadzała obojętne na stół, ale