Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mościa księżno! zawołał — ja wszystko znoszę, oprócz tak obelżywych propozycyj. Grosza jednego nie wziąłem z tego, com miał w ręku, dla siebie; żyłem z tego, co mi zostawił ojciec, nie tknąłem nic waszego, i gdybym w istocie miał umierać z głodu — od was nie wezmę nigdy nic...
Wyrzekł to z taką dumą i gwałtownością, że księżna się nastraszyła. Nigdy go takim nie widziała. Głos mu drżał, ale rosnął coraz.
— Mościa księżno, dodał — straciłem wszystko, poświęciłem wszystko, cierpiałem wiele, bom kochał i kocham — ale podłości nie dopuszczę się nigdy, a podłościąby było sprzedać tę wolność, której się domagacie dla mojej żony. Ona dla mnie zostanie żoną zawsze, choćby mnie za męża mieć nie chciała. A zatem, jeżeli chcecie mnie wypędzić, separacya — rozwodu, nigdy.
Słów tych domawiając zakaszlał się, osłabł i doktór podał mu rękę, aby go podtrzymać. Gwałtowność, z jaką wystąpił, do wściekłości doprowadziła księżnę, a na Jadwigę podziałała także nie tak jakby się domyślać było można. Wywołała w niej gniew tylko.
— Zdaje mi się — odparła dumnie, — że do rozwodu niekoniecznie potrzeba będzie pańskiego zezwolenia... Ja z chorym żyć, na chorobę patrzeć nie mogę... to dosyć.
Celestyn po wystąpieniu żony tak wyraźnem, zamilkł długo.
— To jasne — rzekł po namyśle — a zatem, żegnam cię Jadwigo... Powtarzam ci tylko jeszcze z po-