Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest! — potwierdziła głosem stłumionym.
Kormanowski przygnębiony nie umiał odpowiedzieć.
— Więc separacya! zamruczał ledwie mogąc przemówić. Jest to dla mnie wyrokiem strasznym, lecz jeśli szczęście twoje wymaga...
— Co za separacya! zawołała księżna. O separacyi nie ma mowy, ona powinna być wolna — rozwód i po wszystkiem.
Jadwiga milczała.
— Na rozwód ja się nie zgodzę nigdy — odparł cicho Celestyn. Przysiągłem nie opuścić do śmierci i dotrzymam mej przysięgi. Jeżeli zdrowie wymaga, abym się oddalił — pójdę, nie będziesz patrzała na mnie: ale... zostanie mi nadzieja...
— Żadnej waćpan mieć nie możesz nadziei — wtrąciła księżna. Nie ma się czem łudzić. Separacya nie zdała się na nic, kula u nogi pozostanie... Ja nie pozwolę na to.
— A ja na rozwód — nigdy! dodał Celestyn spokojnie. Ja kocham i przysiągłem.
Młoda pani stała jak słup.
— My to rozumiemy dobrze — poczęła księżna, tracąc cierpliwość i pomiarkowanie — waćpan nie masz resursów pono żadnych, a ten, który miał szczęście zwać się mężem mojej córki, z głodu umierać niepowinien. Myśmy gotowi zapewnić mu egzystencyę dożywotnią.
Wyrazy te księżny były jakby piorunem, który dotąd zrezygnowanego, odrętwiałego raził człowieka i w mgnieniu oka go zmienił. Podniósł głowę, twarz mu się zarumieniła, wyprostował się dumnie.