Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po prostu jest obrzydliwy! dodała księżna.
Doktór słuchał niemy...
— Im prędzej, tem lepiej dla obojga — rzekła księna. Przyprowadź go tu doktorze, bądź świadkiem...
Landler spojrzał na Jadwigę, która nic nie mówiła, ale nie sprzeciwiała się. Zwrócił się ku drzwiom...
Oczekiwanie trwało chwilę, księżna ściskała czule, gorączkowo swą jedynaczkę, szepcząc jej coś do ucha...
Nakoniec dał się słyszeć chód i doktór wprowadził jeszcze bledszego i straszniej niż rano wyglądającego Celestyna.
Jadwiga unikała spojrzenia na niego.
— Kochana Jadziu — odezwała się, chcąc do niej zbliżyć, lecz ze strachem cofnęła się młoda pani. Doktór mi oznajmił, że potrzeba, abyśmy porozumieli się, przychodzę po twe rozkazy...
Głos mu drżał.
— Sam widzisz — poczęła, nie podnosząc oczu żona — że — my już z sobą żyć nie możemy. Jesteś strasznie chory, ja tego widoku znieść nie mogę, to nad moje siły...
— Mam się oddalić, dopóki nie wyzdrowieję? spytał Celestyn cierpliwie.
— Wyzdrowieję! podchwyciła matka. Waćpan możesz wyzdrowieć, ale nie odzyskasz nigdy całkowicie zdrowia tak, aby pożycie z nim było możliwe... Po co się tu łudzić? Trzeba się rozstać raz na zawsze...
— Na zawsze! jęknął Celestyn, zwracając się do żony.