Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młoda pani jeszcze była w swej sypialni tak znękana rannem spotkaniem, że się ubrać nie mogła, i służące odprawiwszy siedziała w jakiemś osłupieniu — gdy matka Landlera do niej wprowadziła. Podniosła głowę, spojrzała i — czekała.
— Byłem u pana Kormanowskiego z polecenia księżny — począł doktór... Jest osłabiony, potrzebuje spoczynku, tłómaczyłem mu, że powinienby go szukać gdzieindziej... Będzie posłuszny i doktorowi, i życzeniu pań — ale chciałby z ust jej (wskazał Jadzię) wyrok swój usłyszeć... Mnie się zdaje, że gdy tak rzeczy stoją, jak tu znajduję, — dla obu stron otwarte rozmówienie się i rozstrzygnięcie... byłoby najlepszem. Będziesz pani miała siłę to wykonać?
Księżna chciała coś wtrącić, doktór przeszkodził. Jadzia siedziała wahając się.
— Moje dziecko — zaklinam cię! zakrzyczała napastliwie matka — miejże odwagę potrzebną, raz te więzy nieznośne potargać. Raz na zawsze... Powiedz mu, że z nim żyć nie możesz... Dość tych ofiar dla niego... trzeba ratować siebie — i mnie! bo ja tobą żyję.
Rzuciła się córce na szyję.
— Jadziu — męztwa i otwartości! Miałaś odwagę wystąpić przeciw mnie i rodzinie, gdy się ten nieszczęsny związek kojarzył; miejże je, gdy potrzeba go zerwać i gdy to czujesz sama.
Jadwiga wstała z krzesła.
— To pewna, odezwała się zwracając ku doktorowi, że ja — jabym umarła patrząc na niego... Jest okropny... jest chory... ja nie mogę... ja...