Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn milczał, nie chcąc się przyznać, że mu stan jego funduszów myśleć o tem nie pozwalał.
Milczenie trwało czas jakiś, aż Kormanowski począł:
— Ja się tak źle nie czuje — trochę wypoczynku znajdę i tu... posiedzę parę dni w domu, a potem interesa zapewne zmuszą na wieś... Są obowiązki.
— Ale najpierwszy ze wszystkich, abyś pan zdrowie ratował, rzekł Landler. Nie ma się czego obawiać zbytnio — jednakże i zaniedbywać nie godzi. Pan potrzebujesz nieodzownie pilnej opieki i kuracyi. Dla jego zdrowia życzyłbym gdzieś wyjechać.
— Żona moja — przerwał Celestyn...
— Z żoną się trzeba rozstać na czas jakiś, dodał Landler, — pan ją kochasz, będziesz miał nieustanne powody niepokojenia się, poruszania... Ona jest wrażliwa.. Nie! nie! pan tu pozostać nie możesz...
Jakiś czas Celestyn nie odpowiadał, zapatrzył się w okno, zadumał, potem zwrócił się do Landlera z uśmiechem:
— Doktorze — widziałeś księżnę Eufrezyę?
Doktor nie zaprzeczał.
— Mówiła ci, że się chce mnie pozbyć przez troskliwość dla córki?
Zmieszał się Landler, lecz tak postawiona kwestya ułatwiała mu wnijścia in mediae res.
— No — tak! rzekł — gadajmy otwarcie.
— Proszę! zawołał Celestyn.
— Księżna jest niespokojna o córkę, na której widok pański miał uczynić wrażenie bardzo... przykre....