Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! pewnie! podchwyciła z radością Zastawska. Przyjedź pan tylko! Dotrzymaj słowa...
— Ale — dodała z uśmieszkiem smutnym, już w parku unikać będę spotkania, bo nas za nie oszkalowano...
Spojrzała na niego, Celestyn uśmiechał się smutnie.
— Kochana pani, rzekł — do niej się bezkarnie zbliżyć nie można... Jesteś bardzo piękną, każdy posądzony być musi, że dał się urokowi tej piękności pochwycić.
— O! tylko nie pan! odparła Zastawska.
— Ja oprócz uroku piękności, rzekł Celestyn — śliczniejszą jeszcze duszę w niej uwielbiam... i bądź pani pewna, że gorętszej przyjaźni dla niej nikt nie ma.
Milka zarumieniła się, spojrzała w oczy, podała rękę i zamilkła.
Wieczór zszedł smutnie. Celestyn wyjeżdżał z jakiemś przeczuciem nowego cierpienia, które go czekało. Doktor żałował miłego pacyenta, konsyliarzowa litowała się nad jego losem, a Milka łzy miała w oczach.
Przy pożegnaniu ścisnęła mu rękę nic nie mówiąc, zatrzymała ją długo, rozpłakała się i uciekła.
Celestyn nazajutrz był już na drodze do Warszawy. Zmuszony się oszczędzać, bez sługi, na prostej bryczce przebył mil kilkadziesiąt, które go osłabionego po chorobie niewymownie zmęczyły. Na ostatniej stacyi uczuł się niedobrze, potrzebował wypoczynku, a wiedział, że w pałacu go mieć nie będzie. Więc choć mu pilno było zobaczyć tę żonę, do której tęs-