Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knił — postanowił najprzód zajechać do dworku na Pragę, i tam dzień wytchnąć jaki. Zbliżenie się do swoich było mu zarazem niewymownie miłe i smutne. Nie wiedział jak znajdzie matkę... Zajeżdżająca bryczka wywołała na próg Leokadyę, która stanęła w ganku, spojrzała na Celestyna, i postrzegłszy w nim tak okropną zmianę, od wykrzyknienia się wstrzymać nie mogła.
Było to widmo Celestyna już tylko. Leokadya przerażona podała mu rękę, bo wysiadając z bryczki, z trudnością się mógł utrzymać na nogach. Nie powiedziała mu, jakie na niej uczynił wrażenie, nie chcąc go tem przestraszać, lecz ulękła się, aby matka na widok jego nie wydała się z tem, co uczuć musiała.
Zaprowadziła go więc do pokoju ojca, pod pozorem, że pani Monika odpoczywa. Sama zaś pobiegła ją przygotować, że Celestyn nadzwyczaj jest — drogą zmęczony.
Rozpłakana z radości staruszka, która zaledwie o chorobie lekkiej wiedziała, przyszła zaraz powitać syna. Szczęściem mrok był w pokoju, a ona niedowidziała. Głos tylko znalazła zmieniony.
W istocie wszystko się w nim zmieniło, były to resztki złamanego na zawsze człowieka. Siły młodości nawet nie mogły go podźwignąć, utrzymywały tylko gasnące życie.
Nie chcąc dać poznać po sobie ani znużenia, ani smutku, Celestyn starał się być wesołym: opowiadał co mógł znaleźć najzabawniejszego, i matkę potrafił tem uspokoić — ale nie Leokadyę.