Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana Celestyna posyłała potajemnie, gdy Milka przybyła, jej jednak o tem nie mówiąc wcale.
Ostatniego wieczoru, gdy Celestyn przybył się żegnać, panią Zastawską znalazł już siedzącą w kąciku i bardzo smutną.
Nie przyszła nawet wedle zwyczaju z nim się przywitać, a gdy się zbliżył, odezwała się, główkę podnosząc:
— Jak to niebezpiecznie do dobrych się rzeczy przyzwyczajać! Ot, ja nawykłam tak do pańskiego towarzystwa, że teraz... a! teraz nie wiem jak się obejdę bez niego!
Celestyn podziękował jej pocałowaniem ręki, która w dłoni jego zadrżała.
— Pani moja — rzekł, — na świecie wszystko, złe i dobre przesuwa się przed nami, nic nie trwa! Wierz mi pani, że te wieczory spokojne, któreśmy tu na cichych spędzili rozmowach, i dla mnie najmilszem zostaną wspomnieniem.
— A! pan sobie znajdziesz innych... odparła cicho Milka — a ja — nikogo.
Głos, którym to mówiła, drżący był i rozrzewniony. Celestyn popatrzał na nią z uczuciem.
— Któż wie — rzekł powoli — spotkamy się jeszcze może. Ja miałem nawet ztąd jechać do Zbyszewa, ale — dodał — wahając się — dowiedziałem się, że matka moja jest cierpiąca, muszę do niej pośpieszyć.
— Więc wprost do Warszawy? pytała ciekawa Milka.
— Tak jest — ale potem zdaje się, że przyjadę i do Zbyszewa, gdzie spodziewam się znaleźć panią.