Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz — poczęła po cichu matka... Teraz się przekonywasz, że twój ubóstwiany pan Celestyn... zdobywał sobie na zapas i inne serduszka... Miłosierdzie! miłosierdzie! Młoda kobieta nie ryzykuje się tak do łoża chorego bez... przyczyny. Te schadzki w parku nie były tak niewinne jak się wydawały.
Księżniczka milczała, łzy się jej z pod powiek dobywały, łzy gniewu i obrażonej miłości własnej.
W innej chwili możeby była uczuła jeszcze mocniej krzywdę wyrządzoną sobie; teraz świeżo upojona hołdami, wyrwana ze zwykłego koła swych uczuć i myśli, — gniewała się tylko na niewdzięcznika, a miłość ku niemu nie odzywała się już w sercu jak dawniej. Więcej niż kiedy rozumiała, iż dla siebie stworzeni nie byli. Usprawiedliwiała prawie rodzinę swą, obwiniała siebie, myśli się jej plątały dziwnie.
Trzeba było wyjść z tego fałszywego położenia, ale — jak?
Matka siedząc patrzała w nią chciwie, i domyślała się co się w sercu jej działo...
Krok wielki był uczyniony — traf szczęśliwy sprowadził córkę rządcy, która rozcięła nareszcie węzeł gordyjski.
Tak się zdawało matce.
Jadzia w głębokiej zadumie, nie odzywając się do matki, spędziła w fotelu długą chwilę, ocierała oczy już suche, naostatek poszła do łóżka. Matka uściskała z czułością tego anioła...
Następnego dnia rano reszta gości po śniadaniu opuszczała Zbyszew, pozostał tylko jeszcze na pół dnia ks. Eustachy, chcąc korzystać ze sposobności — i posłużyć jeszcze księżnie...