Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zmiany znacznej nie ma...
Wieczorem Jadzia znowu zapytała panny Klary o męża, ale już z mniejszą troskliwością.
Księżna stała na straży, aby i tym razem córki nie puścić do męża.
— Nie masz tam po co chodzić — odezwała się, — choroba idzie swoim porządkiem. Doktór siedzi, a siedzi... i pięknie sobie pewnie za to każe zapłacić.
— Ale, mamo! oburzyła się już Jadzia — wszakże gdyby furman zachorował...
— Nic też nie mówię — z przekąsem przerwała matka — tylko, że ty powinnaś odpoczywać, bo on ma aż nadto dobry i miły dozór przy sobie.
Córka odwróciwszy się, złośliwy uśmiech zobaczyła na ustach matki i zmarszczyła się.
— Jaki dozór?
— Pani Zastawska sama się ofiarowała siedzieć przy nim, dowiedziawszy się o chorobie. Spędziła tam całą noc, tkliwa i miłosierna istota! cha! cha! To coś znaczy...
Rumieniec wystąpił na twarz Jadzi.
— Możesz to być? zamruczała obracając się do Klary.
Panna Klara zasznurowała usta, potrzęsła głową i milcząc — nie zaprzeczała.
— Przyznam się — zawołała Jadzia, — że ta pani... ta pani dała nam piękną naukę!! A! to bardzo przyjemne!
Widząc, że się na spór między matką a córką zanosi, panna Klara ze zwykłym taktem, pośpieszyła do garderoby. Jadzia siedziała w fotelu, szarpiąc na sobie wieczorne ubranie — była zadumana smutnie.