Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jomym z kolei. Nikt tego nie wziął do serca, ale ponieważ nieprzyjemnie było, uchowaj Boże śmierci, znajdować się w domu i być zmuszonym do asystowania przy pogrzebie tego, któremu za życia ręki się podać nie raczyło, naradziwszy się, postanowiono nazajutrz się wynosić.
Stara księżna, jak tylko o tem zasłyszała, wystąpiła z najżywszą opozycyą.
— Ja jutro nikogo nie puszczę! wołała chodząc od jednego do drugiego ze swych gości. Proszę to sobie powiedzieć z góry. Że tam ten pan zachorował — co to ma kogo obchodzić! Przecież tak nagle nie umrze. Właśnie Jadzia potrzebuje dystrakcyi, a ja jako matka błagam, aby jej nie opuszczano. Zostaniemy same, to biedne dziecko więcej ucierpi... A tak dla gości zada sobie gwałt i musi się rozerwać.
Księżna i sama, i przez Eustaszka tak zabiegała, iż się wreszcie uspokojeni goście dali nakłonić, aby dzień jeszcze zabawili.
Przed wieczorem dnia tego wiadomość o chorobie, już wprzódy zaniesiona na folwark, gdzie Podroba przyjął ją jako wyrazny palec Boży — dokładniejszemi szczegółami się uzupełniła. Ludzie przebiegający ze dworu z różnemi żądaniami od księżny, opowiadali jak p. Celestyn zupełnie został opuszczony, że przy nim oprócz doktora nikogo nie było, nawet usługi jaka należała, że doktorowi zapomniano dać obiadu, że stara księżna i księżniczka ani się dowiadywały nawet o chorego — nakoniec, że słabość miała być niebezpieczną.