Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już wejrzeń, nie mierzyłem tak troskliwie słów moich...
Księżniczka, którą przytomność panny Klary niecierpliwiła, wymogła na matce, ażeby ona siadała w drugim pokoju, którego drzwi zostawiano otworem.
Stało się według jej woli.
Lekcye literatury, czytanie i kommentowanie poetów szło dalej, ale się odbywało w sposób najfantastyczniejszy. Księżniczka sama wybierała przedmiot, i z powodu jego rozpoczynała rozprawy częstokroć dla mnie tak draźliwe i niezupełnie właściwe żem nie wiedział co począć z sobą. Widząc mnie zakłopotanym, śmiała się i powtarzała ciągle:
— Ale ja nie jestem dziecko!
Z rozmów łatwo mi było odgadnąć, że czytała bez kontrolli co tylko chciała, co jej wpadło w ręce, z tą ciekawością chorobliwą temperamentów pewnych, które granicy żadnej znać nie chcą.
Obejście się ze mną było najdziwaczniejsze. Niekiedy czułe do zbytku, poufałe, to dumne i chłodne. Sam na sam była zupełnie inną, przy matce bardzo ostrożną, jak gdyby się lękała, ażeby jej nie odebrano zabawki.
Tak przeżyłem rok w mękach, mój Michale, ale niekiedy i w marzeniach idealnych. Księżniczka pod pozorem zadań stylowych, dawała mi opracowania, w których odzywały się uczucia, malowało położenie, znajdowały alluzye najwyraźniejsze do nas obojga. Dawała mi je wymagając krytyk, uwag, odpowiedzi...
A przebieg tej choroby — bo inaczej uczucia mego nazwać nie mogę — opisać się nie daje.