Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kre. W kątku pokoju z robótką siedziała nieodstępna stara panna, stara sługa domu, panna Klara. Nie przeszkadzało to księżniczce najswobodniej sobie postępować ze mną. Nie życzyła sobie, abym się z nią obchodził jak z dzieckiem, i zapowiedziała mi z góry, że tylko wyjaśnienia pewnych kwestyj i skazówek wymagać będzie odemnie. Wysypała zaraz cały w istocie zdumiewający zasób wiadomości, ogromnem czytaniem nagromadzony, i odkryła mi niepospolity umysł i zdolności, ale zarazem uparte przekonania pewne, od których odstępować nie chciała...
Kilka tygodni trwały nużące spory o najrozmaitsze kwestye... Byłem zupełnie zimny i trzymałem się w mej roli nauczyciela, professora.
Nie wiem, czy ten chłód i obojętność moja, czy istotnie jakaś budząca się sympatya w tem sercu, niecierpiącem żadnych kajdan i niewoli... wkrótce zmieniły ją zupełnie. Sprzeczała się ze mną zawsze, ale wśród tych rozpraw niekiedy zamyślona, wsparta na ręku, wlepiała we mnie oczy tak dziwnie mówiące, wtrącała takie pytania więcej życia niż literatury tyczące się, żem się mieszać poczynał.
Przedsięwziąłem unikać wejrzeń, nie rozumieć alluzyj — i znowu wejść w ścisłe oznaczone szranki nauczycielskie. Naówczas zaczynała się niecierpliwić, dąsać, przerywała lekcye, odsyłała mnie precz kapryśnie, powoływała ze wschodów... Byłem nad wyraz tem znużony. Lecz razem, przyznać to muszę, ta istota tak młoda, tak pojętna, sięgająca myślami tak daleko i wysoko, zdająca się pragnąć jakiejś duszy bratniej, współczucia... zaczynała we mnie wywoływać politowanie sympatyę, niepokój jakiś. Nie unikałem