Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iż — Jadzia w końcu ze swych podejrzeń sama się śmiać poczęła.
Jakież było podziwienie księżny, gdy nazajutrz potem przy śniadaniu sama z nią będąc Jadzia, jako niedorzeczną plotkę historyę spotkań tych w parku wspomniała, i gotowa była za niewinność Celestyna przysięgać.
— Kochana mamo — ja jestem zazdrosna, jestem podejrzliwa, a jednak muszę przyznać, że Celestyn nigdy mi żadnego powodu nie dał do posądzania go o lekkomyślność. Zawsze się okazało jak teraz, iż pozory być mogły, ale w istocie ani mu w myśli nic nie postało.
Matka urażona ruszyła ramionami.
— Ty, moje dziecko, ze swojego zaślepienia nie wyjdziesz chyba nigdy — rzekła zimno. Dajmyż temu pokój — niech będzie niewinny...
Jadzia z czułością wielką uściskała matkę.
— Mamciu kochana — odezwała się — wierz mi, im dłużej ja z nim żyję i jego a siebie lepiej poznaję, tem się mocniej przekonywam, że to był jedyny na świecie mąż dla mnie...
Mama nauczyła mnie być despotyczną i samowolną. Żaden inny nie zniósłby takiego panowania ciągnęła dalej, śmiejąc się. On jest łagodny, dobry, wyrozumiały — i — kocha mnie...
Kłócimy się, gniewamy, ale zawsze najczulszą kończymy zgodą...
To mówiąc uścisnęła matkę i dłużej jej o tem mówić nie dała.